fbpx
Kultura
Latin Film Fest i jego cumbia – rozmowa z Maćkiem z Chicha Blog

Latin Film Fest i jego cumbia – rozmowa z Maćkiem z Chicha Blog

W dniach 24-27 listopada 2022 roku w warszawskim Kinie Muranów miał miejsce Latin Film Fest. I chociaż byłam tylko na jednym seansie, to muszę od razu przyznać, że był to świadomy wybór. Zostałam przy muzycznym piątku pod znakiem „Cumbia que te vas de ronda”, a podczas seansu spotkałam się z Maćkiem z bloga Chicha – kolejnego świetnego miejsca w internecie na temat Ameryki Łacińskiej. Maciek jest absolwentem latynoamerykanistyki i jemu dla odmiany udało się obejrzeć cały program festiwalu, a dodatkowo, okazało się, że… uwielbia cumbię! Zachęcam do przeczytania naszej rozmowy o tym warszawskim wydarzeniu i potencjale tego flagowego dla Ameryki Łacińskiej gatunku muzycznego.

Ogarniando: W końcu udało nam się spotkać osobiście w Kinie Muranów z okazji Latin Film Fest! To była nie lada okazja, bo w jakimś stopniu w tzw. internetach jesteśmy punktami odniesienia do Ameryki Łacińskiej. Gdy dowiedziałeś się o festiwalu, od razu wiedziałeś, że na nim będziesz? Czy dopiero z czasem Ci się to wyklarowało? Z racji bloga i konta na IG czułeś obowiązek, żeby iść i ewentualnie potem wydarzenie zrecenzować, czy raczej zwyczajnie po ludzku miałeś ochotę? Ja muszę przyznać, że nie mam łatwo z czasem mając trójkę dzieci. I chociaż przez chwilę przeszło mi ambitnie przez myśl, że pójdę na wszystkie oferowane filmy, to jednak te plany i tak by nie wypaliły. Jednak od początku wybrałam sobie jeden film, co do którego miałam duże pragnienie, żeby go zobaczyć. Mowa o „Cumbia que te vas de ronda”. Pomijając fakt, że aktywnie o Ameryce Łacińskiej mówię w mediach społecznościowych, to zwyczajnie muzyka latynoska mnie interesuje, słucham jej i chciałam się dowiedzieć, od której strony temat cumbii zostanie poruszony. Od razu wspomnę, że nie czułam moralnego kaca, że nie poszłam na pozostałe filmy. Nie, żeby mi nie zależało, ale po prostu pogodziłam się z sytuacją. Na szczęście Ty widziałeś chyba wszystkie!

Maciek z Chicha Blog: Rzeczywiście, widziałem wszystkie filmy prezentowane na festiwalu! Ale też z drugiej strony nie jest to jakieś duże osiągnięcie, bo było ich tylko cztery, plus dwa krótkie metraże, co ma swoje plusy i minusy. Ale tak to właśnie wyglądało: gdy przypadkiem na stronie Kina Muranów zobaczyłem, że takie wydarzenie się odbędzie (to było chyba w sierpniu), to od razu wiedziałem, że na nie pójdę, nie wiedziałem tylko jeszcze, na które filmy. No, może z jednym wyjątkiem – podobnie jak u Ciebie, film o cumbii to był mój punkt obowiązkowy. Ostatecznie byłem na wszystkich filmach, bo pracodawca jako benefit zwraca mi część kosztów biletów do kina, tym bardziej, że, jak wspomniałem, to były tylko cztery filmy. No i oczywiście grzech nie skorzystać z takiego wydarzenia, gdy już się dzieje tak blisko. A blog dodatkowo mnie motywował do pójścia, choć bardziej do informowania, że coś takiego się dzieje, niż do zrecenzowania filmów, bo nie czuję się aż tak kompetentny jako krytyk filmowy.

O: Trochę zazdroszczę benefitów tego typu, choć z drugiej strony za takie latynoskie rarytasy w kinie nieopodal domu (to akurat może tylko mój przypadek) zapłaciłabym (prawie) każdą cenę ;⁠-⁠) Mam nadzieję, że mnie w takim razie nie znienawidzisz, ale jednak chciałam Cię pociągnąć trochę za język i dowiedzieć się więcej o pozostałych trzech filmach, których nie widziałam. Ich opisy na stronie kina to jedno, a kilkulinijkowa choćby recenzja kogoś, kto siedzi w temacie to drugie. Jakie masz odczucia po tych seansach? Co mógł wynieść dla siebie ktoś, kto tematu nie znał, ale chciał poznać? Uważasz, że różnorodnie i ciekawie dobrano filmy?

MCB: No dobrze, postaram się powiedzieć coś składnego. Będę szedł chronologicznie, według kolejności prezentowania filmów. Festiwal zaczął się od projekcji fabularnego filmu „Finlandia” w reżyserii Horacia Alcalá, pokazującego, mówiąc z grubsza, historię osób muxe z południa Meksyku. Muxes to grupa osób z przesmyku Tehuantepec, w stanie Oaxaca, które urodziły się jako mężczyźni, ale przyjmują kobiece role – mówi się o nich jako o „trzeciej płci”. Powiedziałem z grubsza, bo „Finlandia” to film wielowątkowy i wielowarstwowy, a do tego bardzo symboliczny – porusza się tam tematy, dyskryminacji i wykluczenia, miłości, odkrywania i akceptacji siebie, a także współczesnego kolonializmu i przywłaszczania kulturalnego.

Drugi dzień był bardzo muzyczny – z jednej strony to „Cumbia que te vas de ronda”, o której już kilka razy wspomnieliśmy, a także krótkometrażowy film „Balanta”. Tytuł pochodzi od nazwiska trojga rodzeństwa, które kultywując afrokolumbijskie tradycje muzyczne swojej grupy etnicznej (też Balanta), stara się dawać zajęcie młodym ludziom, by odwieść ich od zejścia na złą drogę i od przestępczości.

Kolejny film to dokument „Que sea ley”, „Niech stanie się prawem”, który śledził wydarzenia na ulicach Buenos Aires tuż przed głosowaniem w sprawie legalizacji aborcji w Argentynie. Z drugiej strony dawał głos kobietom, które przeszły aborto clandestino – nielegalną aborcję w ukryciu, w szemranych klinikach lub na własną rękę – oraz rodzinom tych, które nie przeżyły takiego zabiegu.

Latin Film Fest zamknęły dwie produkcje – kolumbijsko-portorykański „Zapach gardenii” oraz krótki metraż „Boa”. „Boa” to fantastyczna animacja o niszczeniu przyrody, w tym przypadku Amazonii, przez człowieka. Z kolei „Zapach gardenii” to bardzo przewrotna historia o przemijaniu i umieraniu, gdzie śledzimy starszą kobietę w Puerto Rico, która po śmierci męża zostaje zaangażowana w coś na kształt osiedlowego komitetu pogrzebowego, który zajmuje się nie tylko organizacją samych ceremonii pogrzebowych…

Widzimy zatem, że program, choć dość skromny, był całkiem zróżnicowany – i rzeczywiście w większości filmy całkiem mi się podobały. „Finlandia” była ciekawym spojrzeniem na uniwersalne tematy z bardzo specyficznego punktu widzenia, a przy tym cieszyła pięknymi kadrami, chociaż w tym samym czasie poruszała ciężkie tematy. Czytając sam opis filmu, nie byłem do niego przekonany, w trakcie oglądania też nie byłem do końca pewien, co o nim myśleć, ale po przespaniu się i przemyśleniu go, bardzo go doceniłem. Również nie byłem przekonany do „Zapachu gardenii”, a po obejrzeniu tego filmu już zupełnie nie wiem, co o nim myśleć. To był dziwny film i nadal za bardzo nie wiem, co jego autorka chciała powiedzieć. Mówię tak ogólnikowo, żeby nie spoilerować, co się tam dzieje, a dzieją się rzeczy… interesujące.

Moim zdaniem chyba największą wartość poznawczą dla polskiego widza, który z ulicy by wszedł do kina, miał film o cumbii, bo ten gatunek muzyczny jest zupełnie u nas nieznany, a przecież jest tak powszechnym, żeby nie powiedzieć podstawowym, gatunkiem muzyki latynoamerykańskiej. W tym filmie dostaliśmy zarówno trochę wiedzy o samym gatunku, o tym, jak funkcjonuje w Ameryce Łacińskiej, o jej wielkich gwiazdach (Los Mirlos!) i dużo emocji, jakie wywołuje. Wreszcie „Que sea ley”, choć opowiada o wydarzeniach z 2018 roku, pokazuje pewną rzeczywistość, z jaką mierzyły się kobiety w Argentynie i kontekst, w jakim odbywały się te protesty – bądź co bądź znaczące w skali nie tylko kraju, ale też całej Ameryki Łacińskiej, a nawet poza nią.

O: Ohoo, uraczyłeś nas świetnie skondensowanym skrótem całości, bardzo Ci za to dziękuję! W takim razie muszę przyznać, że dobrze wybrałam – film o cumbii według Ciebie jest jednym z dwóch, które wnosiły wartość nie tak trudną do analizy dla każdego, nawet niewtajemniczonego widza. Mi też bardzo podobała się jego struktura i zamysł. Po pierwsze, krótka wycieczka po tym, co znaczy cumbia w różnych krajach Ameryki Łacińskiej, żeby zobaczyć jej specyficzne cechy. W Kolumbii jest to bardziej muzyka folklorystyczna, której nie słucha się dla przyjemności w radiu ani nie tańczy na dyskotekach. Co innego w Peru czy Argentynie. Pokazano też, jak zmieniają się intrumentalia wraz z krajem. Ta część ogromnie mi się podobała! Sama Totó la Momposina wyjaśnia skąd biorą się korzenie gatunku w Kolumbii (i w ogóle tak naprawdę, bo to ten kraj przekazuje gatunek całemu kontynentowi – pisałam o tym kiedyś artykuł). Szkoda, że nie przeanalizowali w ten sam sposób większej liczby krajów. Ten gatunek ma się przecież świetnie w Meksyku (ledwo wspomnianym), Salwadorze… No ale rozumiem ograniczenia.

Z drugiej strony jest hipoteza ekipy filmowej, że cumbia to tak przyjemny rytm, że przyjmie się w każdym środowisku. Mają już pierwsze doświadczenie – w Portugalii tworzą zespół grający ten gatunek, który ma niezłe przyjęcie. Jadą więc do… Azji! I sprawdzają to swoje założenie. Japonia, Kambodża… Był jeszcze jakiś kraj? W każdym razie filmują reakcje innych na tę muzykę podczas swoich występów na ulicy albo proponują złączenie sił z jakąś lokalną orkiestrą. I tu jest moje małe ALE. Wyciągają wniosek, że chyba rzeczywiście, cumbia jednoczy wszystkich, jest uniwersalna, pozwala się ludziom ponieść muzyce. Szczerze? Nie do końca tak to widziałam. Wiemy, że Azjaci są dość wstrzemięźliwi jeśli chodzi o wyrażanie siebie ciałem, więc oczywiście nie zaczną tańczyć na ulicy jak Latynosi. Ale nawet bez tańca ich sfilmowane reakcje były czasem na pograniczu wygłupów i popisu przed kamerą. Spontaniczne granie z lokalnymi orkiestrami też nie do końca według mnie pokazało, że cumbię można zgrać z każdym gatunkiem z zupełnie innej kultury. Czy to tylko moja obserwacja? Jak Ty oceniasz rezultat tego eksperymentu? Bo, żeby nie było, samą próbę bardzo doceniam, ale wyniki opisałabym jednak mniej optymistycznie niż w filmie.

MCB: Byli jeszcze w Wietnamie! A co do Twoich obserwacji – nie myślałem o tym w ten sposób, ale rzeczywiście ta ich podróż po Azji wydawała mi się trochę naciągana (za wyjątkiem Japonii, bo tam, jak się okazuje, ta cumbia w jakiejś niszy funkcjonuje, więc było to jakoś uzasadnione). Nie wiem, czy w istocie można mówić o jakichś wynikach tego eksperymentu. Muzyka może służyć za jakiś pomost między ludźmi? Ale to nie jest cecha wyłącznie cumbii, tylko muzyki w ogóle. Może rzeczywiście bardziej miarodajne byłoby szersze pokazanie cumbii w samej Ameryce Łacińskiej, bo, jak słusznie zauważyłaś, pojawiały się spore różnice np. między Kolumbią czy Peru w podejściu do cumbii, może wyszłyby jakieś różnice klasowe… Gdy pytali Kolumbijczyków o ich stosunek do cumbii, to od razu pomyślałem o disco polo u nas. A to przecież świetny punkt wyjścia do różnych analiz socjologicznych! Mnie aż tak Azja nie interesuje, dlatego też może ta część filmu mnie nie porwała, a zajęła praktycznie połowę jego czasu. To powiedziawszy, niezależnie od efektów podróży autorów filmu, wierzę, że jednak cumbia naprawdę ma jakiś uniwersalny potencjał, szczególnie za sprawą swojego niemal transowego rytmu. No i jest takie bogactwo różnych gatunków cumbii, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie, od karaibskiej cumbii tropical, przez amazońską cumbię psychodeliczną, cumbię argentyńską, specyficzną cumbię rebajada… ba, w filmie nawet widzieliśmy mieszanki cumbii z reggaetonem czy ska (robienie pogo do cumbii to jednak zupełnie inny poziom, haha). Ale możliwe, że nie jestem zbyt obiektywny, bo po prostu uwielbiam cumbię.

O: Właśnie dałeś mi jasno do zrozumienia, że jeszcze dużo się muszę o tym gatunku nauczyć! Nie znałam wspomnianych przez Ciebie typów cumbii, aż wstyd! Ale nadrobię! To może w ramach ubogacenia właśnie mojego, ale też czytelników repertuaru, podasz nam kilku wykonawców czy nawet tytułów z każdego z nich? A jacy są Twoi ulubieni? Masz jakieś swoje top tytułów? Cumbia z jakiego kraju jest Twoim wyborem numer jeden i dlaczego?

MCB: To chyba najtrudniejsze pytania tej rozmowy! Po wykonawcach chyba będzie najprościej, bo też może będą oni bardziej kojarzeni przez Ciebie i Czytelników. Cumbia tropical najbardziej mi się kojarzy z Meksykiem, a jeśli Meksyk to oczywiście Los Ángeles Azules. Ale to też bardziej klasyczne grupy kolumbijskie, jak na przykład Sonora Dinamita. Cumbia psychodeliczna to oczywiście Los Mirlos czy Los Hijos del Sol, a najlepiej sięgnąć po ikoniczny album Roots of Chicha, z takimi hitami jak „Cariñito” czy „Sonido Amazónico”. Trochę inna jest cumbia argentyńska, której symbolem jest wspaniała Gilda, tragicznie zmarła w wypadku. Notabene powstał o niej ciekawy film biograficzny, gdzie w piosenkarkę wcieliła się Natalia Oreiro. Inna moja ulubiona argentyńska cumbia to piosenka „Nunca me faltes”, swego czasu popularna w jednym memie (wpisując na YouTube’ie „Marcianito 100% real”). Jeśli chodzi o moje ulubione cumbie, to muszę tutaj wspomnieć znowu o Gildzie, ale też bezsprzecznie o Selenie, amerykańskiej piosenkarce tejano meksykańskiego pochodzenia. Niektórzy mogą ją kojarzyć z filmu o jej życiu, który powstał od razu po jej śmierci, a który był pierwszą wielką rolą Jennifer Lopez. Na Netflixie znajdziemy też świetny serial o jej życiu. A top tytułów? To może niech będzie top 5: „Como la flor” Seleny, „No me arrepiento de este amor” Gildy, „Escándalo” Margarity Vargas, „El paso final” La Delio Valdez i chyba rzeczywiście cumbia nad cumbiami, to jest „Cariñito” Los Hijos del Sol. Ale to jest bardzo płynne, zależy od tego, na co akurat mam „fazę”, więc zostawiam też playlistę z moimi ulubionymi cumbiami.

Na początku nie potrafiłem odpowiedzieć, cumbia z którego kraju jest moją ulubioną, ale tak wymieniając te tytuły, chyba rzeczywiście na pierwszy plan wysuwają się Peru i Argentyna. A skoro tak, to muszę jeszcze wspomnieć o dwóch peruwiańskich artystach, co może Cię zdziwi: jeden z nich to Chacalón i jego zespół La Nueva Crema, a także… Tongo! Tak, dzisiaj jest głównie memem, ale jego cumbie z lat 80., jak „La Pituca” czy „Tu Retrato”, są świetne. A czemu te dwa kraje? W argentyńskiej cumbii chyba najlepiej wybrzmiewa ten charakterystyczny, hipnotyczny rytm cumbii. Z kolei peruwiańska cumbia wprowadziła do tego gatunku własną innowację, jaką było użycie gitary elektrycznej, i to chyba to daje ten niesamowity efekt. Ach, i prawie bym zapomniał o cumbii rebajada! To jest w ogóle ciekawe zjawisko, otóż na północy Meksyku powstały subkultury słuchające spowolnionych piosenek cumbia – stąd „rebajada” – co pokazuje (między innymi) wyjątkowy film Netflixa „Ya no estoy aquí”. Przykładów tej muzyki najlepiej poszukać na YouTube’ie, wpisując po prostu cumbia rebajada i wybierając pierwszą playlistę.

O: Dzięki Tobie nasi czytelnicy wyniosą nie tylko komentarz do filmu, którego być może już nie będą mieli okazji obejrzeć, ale też konkretną playlistę! Dzięki za tę wartość dodaną! Sama chętnie zajrzę! Ja od siebie chciałam bardzo dodać Aniceto Molinę, Kolumbijczyka. Ma wiele klasycznych cumbii w stylu kolumbijskim, które jednak nie są jej tradycyjną, folklorystyczną formą w 100%. Dowodem na to jest np. fakt, że jego muzyka przyjęła się choćby w Salwadorze jako cumbia popularna, do tańczenia, tak jak w pozostałych krajach. Znany jest chyba najbardziej ze swojej „Cumbia sampuesana” (towarzyszyła ona zresztą bohaterom filmu) czy „Cumbia cienaguera”. W Salwadorze znają najbardziej jego piosenkę „El Garrobero” (bo tam podobno jedzą iguany – garrobos).

Chciałam Ci bardzo podziękować za przybliżenie nam reszty festiwalu i jeszcze głębsze wprowadzenie w temat cumbii. Po Twoich wypowiedziach od razu widać, że za nią przepadasz! Mam nadzieję, że uda nam się zobaczyć wcześniej niż na kolejnym latynoskim festiwalu filmowym. Kto wie, może na jakimś koncercie tego gatunku właśnie?

MCB: Przyjemność po mojej stronie! To ja dziękuję za możliwość podzielenia się wrażeniami z Latin Film Fest i porozmawiania na temat cumbii – niewiele jest lepszych tematów do rozmowy. Sam też się co nieco dowiedziałem, a mam też nadzieję, że ktoś coś wyniesie ciekawego z tej rozmowy. I ja również liczę, że będziemy mieli okazję do spotkania, i ze wszystkimi innymi fanami cumbii w Polsce – tym bardziej, że powoli ten gatunek przebija się do naszej świadomości, są nawet zespoły grające cumbię. Także do zobaczenia!

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Więcej informacji

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close